Читать книгу Karolcia онлайн | страница 9
W tej chwili to jednak nie jest najważniejsze. Najważniejszy był pewien deszczowy dzień – jeden z takich dni, kiedy na świecie jest bardzo nieprzyjemnie. Niebo było szare i tak było ciemno, że rano, mimo że to lato, zapalono światło. Deszcz padał drobniutki, ale na ulicy robiły się już spore kałuże.
– Nie ma bułek – zauważyła zaraz z samego rana krzątająca się w kuchni ciotka Agata. – Ale nie wiem, czy można posłać Karolcię, bo deszcz pada. Żeby znów bardzo nie zmokła.
Mama i tatuś szykowali się do wyjścia i jak zawsze śpieszyli się.
– Oczywiście, że Karolcia może pójść po bułki! – zawołała z łazienki mama. – Tylko niech włoży ten stary płaszczyk.
Karolcia trochę niechętnie słucha tego polecenia. Ponieważ jest brzydko na świecie i wszyscy w domu śpieszą się do pracy, więc nie będzie można zatrzymać się po drodze z piekarni przed wystawą tego sklepu, gdzie są najładniejsze zabawki w całym mieście. Ale trudno. Ciotka Agata narzeka ciągle na reumatyzm, więc nie może pójść, tatuś i mama nie mają czasu, więc przynoszenie bułek jest obowiązkiem Karolci. Dziś, jak już było powiedziane, Karolcia rezygnuje z oględzin wystaw, szybko wraca do domu i wręcza ciotce Agacie siatkę z pieczywem.
– Doskonale, ładne bułeczki przyniosłaś – chwali ciotka Agata – a resztę masz? Nie zgubiłaś?
– Oczywiście, że nie zgubiłam! – oburza się Karolcia.
Drobne monety pobrzękują w kieszeni płaszczyka. Karolcia wyjmuje je. Zaraz, cóż to jest jeszcze na dnie kieszeni? Jest to coś małego, coś, co trudno jest wydobyć, gdyż wsunęło się za podszewkę. Zaraz, zaraz! O! Już jest! Przecież to błękitny koralik!!!
– Karolciu! – woła tymczasem mama – myj ręce i siadaj do śniadania!
– Już idę – odpowiada Karolcia i wpada do łazienki. Na otwartej dłoni trzyma teraz jaśniejący błękitem koralik. Jak to się stało, że zapomniała o nim? Zaraz, zaraz, jak to było…
– Umyję go – postanawia naraz Karolcia. I mocno mydli ręce, a na środku prawej dłoni trzyma koralik. Coraz więcej robi się mydlanej piany, a bańki rosną a rosną.